1 wrz 2015

Jeden.

DO ZOBACZENIA, SMARKERUSIE!

Remus Lupin stał na peronie dziewięć i trzy czwarte i kurczowo ściskał w dłoniach list, który otrzymał osobiście od dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Wciąż nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Jeszcze niedawno był pewny, że nigdy nie pójdzie do szkoły i nie znajdzie przyjaciół z jednego prostego powodu: Remus Lupin był wilkołakiem. Gdy miał ledwie pięć lat, Fenrir Greyback włamał się do jego sypialni, by w ten sposób zemścić się na ojcu Remusa, Lyallu. Kiedy pan Lupin rzucił się na ratunek synu, było już za późno. Chłopiec przeżył, ale zaraził się likantropią. Od tamtego czasu państwo Lupin ukrywali swojego syna i zabraniali mu kontaktów z innymi dziećmi. Dopiero kiedy dyrektor Hogwartu, Albus Dumbledore we własnej osobie, wtargnął do ich domu, zrozumieli, że mimo swojej przypadłości Remus mógł prowadzić normalne życie.
Teraz, kiedy Remus w końcu czekał na czerwoną lokomotywę mającą zawieźć go do Hogwartu i przyglądał się ludziom napływającym na peron, poczuł, że jego żołądek związał się w supeł. Było mu niedobrze, odnosił wrażenie, że wszyscy przyglądają mu się podejrzliwie, tak jakby wiedzieli, jaka bestia ukrywa się pod jego jasną czupryną i wątłym ciałem. A może już wiedzą, przemknęło mu przez myśl. Może już cała szkoła wie, że jestem wilkołakiem i nikt nie będzie chciał się do mnie zbliżać.
Gdyby pani Lupin usłyszała te myśli, mocno skarciłaby syna i poprosiła, by więcej nie wygadywał takich głupot. Niestety, dla Remusa to nie były głupoty; właśnie rozpoczynał największą przygodę swojego życia, a bardzo możliwe było, że miał przeżyć ją całkowicie sam, odcięty od innych rówieśników. Nie chciał tego. Niczego innego nie bał się równie mocno, jak pełni księżyca i odrzucenia. Te dwie rzeczy prześladowały go od dawna i jedynie czekały na odpowiedni moment, by ponownie o sobie przypomnieć.
Gdy tylko na peron wtoczyła się czerwona lokomotywa ze złotym napisem Londyn-Hogwart, Remus złapał mocno rączkę swojego kufra i ruszył w kierunku wejścia do pociągu. Był jedną z pierwszych osób, które to zrobiły; reszta uczniów wciąż kręciła się po peronie, szukając przyjaciół i żegnając się z rodzinami. Państwo Lupin od rana byli w pracy, więc nie mogli odprowadzić syna na pociąg i chociaż Remus nie miał im tego za złe, poczuł nieprzyjemne ukłucie zazdrości, gdy patrzył na jasnowłosą dziewczynę ściskającą się ze swoim ojcem.
Odwrócił wzrok od nieznajomej dziewczyny i zaczął ciągnąć kufer przez wąski korytarz. Nie odszedł daleko; zajął drugi przedział od drzwi i rozejrzał po jego wnętrzu. Osiem foteli sprawiało wrażenie bardzo wygodnych, jednak ogromna szyba zdecydowanie wymagała czyszczenia. Remus westchnął jedynie cicho i spojrzał na półkę bagażową. Nie był pewny, czy uda mu się włożyć tam swój kufer, który ważył dość sporo. Lupin nie był wysportowany i nawet zwykłe wnoszenie po schodach większych zakupów sprawiało mu problem. Nie miał jednak wyjścia; chwycił kufer z obu stron i z trudem uniósł z podłogi. Po kilku próbach i obitym dużym palcu u lewej stopy bagaż w końcu znajdował się na swoim miejscu i Remus mógł usiąść.
Jego spokój nie trwał długo, bo zaledwie po jakiejś minucie do przedziału wpadła jasnowłosa dziewczyna i spytała głośno:
— Czy te miejsca są wolne? Bo tak straaasznie nie chce mi się tachać tego kufra!
Remus spojrzał na nią zaskoczony i powoli pokiwał głową. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi i zaczęła wciągać za próg swój bagaż.
— Strasznie tutaj tłoczno, nie sądzisz? — spytała, mocując się z rączką kufra. — Nie sądziłam, że aż tyle osób jedzie do tego całego Hogwartu! Myślałam, że się tutaj nie przepchnę, ale najwidoczniej deptanie po cudzych nogach okazało się być dobrym rozwiązaniem. Morgano, litości!
Dziewczyna bezradnie wpatrywała się we własny kufer, który utknął w drzwiach i nie chciał przesunąć się dalej. Remus spojrzał na nią nieśmiało.
— Pomóc ci?
Blondynka znów na niego spojrzała i uśmiechnęła się jeszcze szerzej niż poprzednio.
— Jakbyś mógł! Nigdy nie sądziłam, że ubrania i książki mogą być takie ciężkie, naprawdę! Gdybym wiedziała wcześniej, to wypakowałabym kilka drobiazgów, a tak! Weź tu wtachaj taki kufer na półkę!
Remus z niezadowoleniem zauważył, że kufer dziewczyny był jeszcze cięższy niż jego, ale wraz z jej pomocą szybko wciągnęli go do przedziału i ustawili na półce. Kiedy usiedli na fotelach, do Lupina dotarło, że blondynka była tą samą osobą, którą obserwował przy pożegnaniu z ojcem. Poczuł się nieco skrępowany tą myślą, ale dziewczyna nic nie zauważyła i wyciągnęła dłoń w jego stronę.
— Matko, nawet się nie przedstawiłam! Jestem Rachel, a ty?
— Remus.
Blondynka nie przestawała się uśmiechać.
— Miło mi cię poznać, Remusie. Dzięki za pomoc z tym kufrem, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła! Na następny raz pomyślę o zatrudnieniu jakiegoś pomocnika, żeby mi to wszystko nosił, bo nie wyobrażam sobie mocować się z tym kufrem jeszcze kilka lat. Wiesz w ogóle coś o tym Hogwarcie? To podobno dobra szkoła, a przynajmniej tak powiedziano moim rodzicom. Bo wiesz, że ja nie jestem stąd? Urodziłam się w Ameryce, w Los Angeles, i miałam chodzić do Instytutu Czarownic w Salem, ale się przeprowadziliśmy do Londynu i rodzice zapisali mnie do Hogwartu. A ty jesteś stąd? Czy tutaj naprawdę aż tak często pada? Bo nienawidzę deszczu, z mokrymi włosami wyglądam jak potwór!
Wypowiedzenie tych wszystkich słów zajęło Rachel zaledwie kilkanaście sekund. Remus przyglądał się jej w osłupieniu i sam nie wiedział, co odpowiedzieć na takie wyznanie. Zazwyczaj unikał rozmów z nieznajomymi ludźmi, ale dziewczyna, która usiadła z nim w przedziale najwyraźniej nie miała takich zahamowań. Wręcz przeciwnie, przyglądała się Remusowi z miłym uśmiechem na twarzy i cierpliwie czekała na jakąś reakcję, jakby przyzwyczajona, że ludzie potrzebują trochę czasu, by przetrawić podane przez nią informacje.
— Tak, jestem stąd — odpowiedział cicho po chwili. — A o Hogwarcie wiem niewiele więcej od ciebie. Są tam cztery domy i pierwszego dnia Tiara Przydziału przydziela uczniów do jednego z nich.
— Oooooch! Naprawdę? — Rachel wydawała się być niezwykle zaskoczona. — W Salem nie stosują żadnych podziałów. To trochę dziwne, nie uważasz? Po co w ogóle przydzielać kogoś do tych całych domów? To ma jakieś znaczenie? Bo nie chciałabym być przydzielona do domu dla tych, którzy inteligencją nie przewyższają świni. To by było straszne, nie sądzisz? Albo jakby ta cała Tiara Przydziału uznała, że nigdzie się nie nadaję i muszę wracać do domu. Koszmar! Co to w ogóle za pomysł? Nie lepiej z tego zrezygnować? Tylko niepotrzebnie się teraz stresuję. No i co tak właściwie robi ta Tiara Przydziału? Bo potrafię jedynie sprawić, że z mojej różdżki sypią się iskry. To chyba nic niezwykłego, prawda? Bo ja myślę, że wszyscy tu potrafią coś takiego. Chciałabym już teraz znać jakieś ciekawe zaklęcie i się nim pochwalić, ale chyba nie jestem najlepszym materiałem na czarownicę. Mój tato mówi, że to wina mamy, ale ja mu nie wierzę. Przecież nie tylko po niej odziedziczyłam umiejętności, prawda?
Remus jedynie przytaknął cicho. W swoim jedenastoletnim życiu jeszcze nigdy nie spotkał tak gadatliwej osoby, jak Rachel. W duchu musiał przyznać, że była to dość miła odmiana po małomównym ojcu i wiecznie poważnej matce.
— No właśnie! Dlatego nie winię mamy za moje kiepskie umiejętności, bo przecież tego dla mnie nie wybrała. Także... Nie przeszkadza ci, że tyle mówię? Bo wiele osób to irytuje, a ja nie chciałabym sprawić złego wrażenia skoro dopiero co się poznaliśmy.
Rachel spoglądała na Remusa swoimi intensywnie niebieskimi oczami, w których widać było przepełniającą ją radość.
— N-nie, nie przeszkadza mi to — odparł Lupin po chwili i zaraz zerknął w stronę drzwi, w których stanęła drobna dziewczyna z ciemnymi włosami, z których część związano w eleganckiego koka, a resztę rozpuszczono.
— Dzień dobry — powiedziała uprzejmie. — Czy mogłabym się do was dosiąść?
— Jasne! — Rachel zareagowała na nową znajomą równie entuzjastycznie co na Remusa. — Masz cudowną fryzurę, kto ci ją robił? Jestem Rachel, to jest Remus, a ty? Też jedziesz pierwszy raz do Hogwartu?
— Dorcas — przedstawiła się dziewczyna i uniosła wyżej podbródek. — Dorcas Meadowes. I tak, jadę na pierwszy rok do Hogwartu, ale mój brat jest już na szóstym.
Coś w postawie brunetki mówiło, że była ona niezwykle dumna zarówno z posiadania starszego brata, jak i samego swojego nazwiska. Remusowi nie spodobała się jej postawa, dlatego skulił się jeszcze bardziej w kącie i wyjrzał przez szybę.
— Ojej! W takim razie musisz mi opowiedzieć jak najwięcej o tej szkole! — Najwidoczniej Rachel była osobą tak otwartą na ludzi, że zniechęcenie jej należało do niezwykle ciężkich zadań. — Bo wiesz, ja dopiero co tutaj przyjechałam, bo wcześniej mieszkałam w Stanach Zjednoczonych.
Gdyby nie obecność gadatliwej Rachel, ani Dorcas, ani Remus nie odzywaliby się prawie w ogóle. Gdyby wiedziały czym jestem, na pewno bałyby się przy mnie odezwać, pomyślał ponuro Lupin. Spojrzał za okno, na mijane pola i skarcił samego siebie. Jechał do Hogwartu, na największą przygodę swojego życia, nie mógł być taki ponury!


Syriusz Black siedział sam w przedziale w ekspresie Londyn-Hogwart i przyglądał się ludziom stojącym na peronie. Jego rodzice już wrócili do domu, odprowadziwszy pierworodnego syna na pociąg i tym samym spełniwszy swój rodzicielski obowiązek. Jeszcze zanim Syriusz wszedł do przedziału, usłyszał, że ma być grzeczny, że na pewno trafi do Slytherinu jak cała reszta rodziny, i że jeśli przyniesie Blackom wstyd, będzie mógł pożegnać się z nową miotłą obiecaną na prezent na święta. Podczas tego krótkiego wykładu, Syriusz kątem oka szukał drogi ucieczki, ale ta łaska nie była mu dana. Dopiero kiedy matka skończyła mówić, a jego młodszy o rok brat Regulus przestał wpatrywać się tęsknie w czerwoną lokomotywę, chłopakowi pozwolono odejść.
Teraz jedynie wpatrywał się w innych ludzi; w tłumie najbardziej rzucali się w oczy uczniowie, którzy, tak samo jak Syriusz, wybierali się na swój pierwszy rok do Hogwartu. Na ich twarzach dało się dostrzec ekscytację pomieszaną ze strachem.
Nagle do przedziału Blacka wpadła rudowłosa dziewczyna i drżącym głosem spytała, czy może się dosiąść. Jej zielone oczy błyszczały od łez, a usta drgały niebezpiecznie, toteż Syriusz przytaknął pospiesznie i rzucił w stronę jej kufra, byle się czymś zająć i nie musieć na nią patrzeć. Nigdy nie wiedział, co robić, gdy dziewczyna w jego towarzystwie płakała, a zwłaszcza taka, którą widział po raz pierwszy. Na szczęście rudowłosa panna nie miała ochoty z nim rozmawiać, bo usiadła przy oknie i utkwiła wzrok w szybie, wcześniej tylko podziękowawszy za wsadzenie jej kufra na półkę. Syriusz wzruszył ramionami i usiadł na swoim poprzednim miejscu. Zastanawiał się, czy dziewczyna zamierzała płakać przez całą podróż. Co jak co, ale on nie zamierzał zamartwiać się jej kiepskim samopoczuciem przez te kilka godzin, skoro nawet nie znał jej imienia.
Postanowił, że dopóki dziewczyna sama nie wyjdzie z inicjatywą, zignoruje ją i zajmie się swoimi sprawami. Sięgnął po leżącą na fotelu obok książkę zatytułowaną „Pięć najczęstszych problemów z miotłami i jak ich uniknąć” i zagłębił się w lekturę. Odkąd rodzice obiecali mu, że wyposażą go w nowiutką miotłę, Syriusz czytał wszystkie możliwe poradniki dotyczące konserwacji mioteł, ich przechowywania i samego latania na nich. Zapewne wiele osób uznałoby, że jest z nim coś nie tak, ale sam zainteresowany był w stu procentach pewny, że z jego głową wszystko w porządku. Od tak dawna marzył o własnej miotle, że nie zamierzał jej popsuć już drugiego dnia.
Jego chwilę względnej ciszy i spokoju (pochlipywanie rudowłosej dziewczyny wciąż było słyszalne) przerwało wtargnięcie do pokoju czarnego demona. Ów demon wskoczył prosto na kolana Syriusza i odwrócił się w stronę drzwi, sycząc wściekle. Zdezorientowany Black nie wiedział co począć z tym intruzem, za którym przybiegł chłopak o niezwykle rozczochranych włosach, krwawych zadrapaniach na rękach i krzywo założonych okularach.
— Chodź tu, potworze! — krzyknął nieznajomy chłopak i rzucił się na Syriusza, by pochwycić czarnego demona, nim ten zdąży uciec. — Ha! I kto znowu jest górą, kocurze?
Syriusz przyglądał się chłopakowi z nietęgą miną; czarny demon okazał się być czarnym kotem z przerażająco zielonymi, jaskrawymi oczami, które z nienawiścią wpatrywały się we właściciela.
— Em... dlaczego rozmawiasz z kotem? — Black wpatrywał się to w chłopaka, to znowu w zwierzę w jego ramionach, nic nie rozumiejąc. Brunet zmieszał się nieco na to pytanie i podrapał po głowie.
— Wiesz, obiecałem rodzicom, że go nie zgubię już pierwszego dnia. Próbowałem powiedzieć to Węglowi, ale nie dogadujemy się najlepiej, sam widzisz.
— Węglowi...? — Pytanie Syriusza zawisło w powietrzu. Chłopak stojący naprzeciwko pokiwał energicznie głową.
— To jego imię. Jest czarny jak węgiel, więc chyba się nadaje. Chociaż odnoszę wrażenie, że nie jest z niego zadowolony.
Faktycznie, kot nieustannie próbował się wyrwać z rąk chłopaka i gdy w końcu mu się to udało, wepchnął się w kąt między siedzeniem a ścianą przedziału i zasyczał po raz kolejny.
— Jestem James Potter — przedstawił się chłopak, nie zwracając uwagi na wściekłe syczenie swojego kota.
— Syriusz Black — odparł Black i uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń. Zerknął w stronę Węgla. — Po co ten kot, skoro tak się nie lubicie? Nie lepiej było kupić sobie sowę?
— Chciałem! Ale rodzice uznali, że nie jestem wystarczająco odpowiedzialny, by mieć sowę. I dali mi kota. Ale powiedzieli, że jeśli przez jeden dzień go nie zgubię ani nie zagłodzę na śmierć, to się zastanowią, czy za rok nie kupić mi sowy. Dlatego muszę wytrzymać chociaż ten jeden dzień.
Na chwilę zapadła cisza, nie przerywana nawet szlochem rudowłosej dziewczyny z nosem przyciśniętym do szyby. James rozglądał się na wszystkie strony i nerwowo podrygiwał nogami. Przestał dopiero gdy dostrzegł, jaką książkę czytał Syriusz. Niemal natychmiast rozpoczął rozmowę o quidditchu, bo, jak się okazało, oboje uwielbiali tę grę. Zaczęli od wyliczania mocnych i słabych stron swoich ulubionych drużyn, a skończyli na opowiadaniu własnych doświadczeń z miotłami. Syriusz właśnie śmiał się z opowieści Jamesa o jego pierwszym locie na miotle, gdy do przedziału wszedł ciemnowłosy chłopiec ubrany w szkolną szatę. Usiadł on naprzeciwko rudowłosej dziewczyny i zaczął z nią rozmawiać. Początkowo ani Syriusz, ani James nie zwrócili na nich uwagi, ale w pewnym momencie ten drugi umilkł i uniósł głowę.
— Do Slytherinu? — spytał, usłyszawszy, że ciemnowłosy chłopak powiedział do swojej koleżanki, że chciałby, by trafiła do tego z czterech hogwarckich domów. — Ktoś tutaj chce być w Slytherinie? Chyba się gdzieś przesiądę, a ty?
James przeniósł spojrzenie na Syriusza, któremu ani trochę nie było do śmiechu.
— Cała moja rodzina była w Slytherinie — przyznał niechętnie. Nie dodał, że on najprawdopodobniej też tam trafi, choćby ze względu na nazwisko. Co prawda, nie bardzo ciągnęło go do zostania Ślizgonem, bo mieszkańcy tego domu wydawali mu się nadzwyczaj nudni, ale jednocześnie czuł, że nie może zawieść rodziców. Zwłaszcza, że oczami wyobraźni widział już piękną, nowiutką Srebrną Strzałę.
— Jasny gwint! A ja myślałem, że z tobą wszystko w porządku!
Syriusz wyszczerzył zęby, słysząc to wyznanie i, niewiele myśląc, wypalił:
— Może zerwę z rodzinną tradycją. A ty gdzie być chciał być, jak byś mógł wybierać?
James udał, że wznosi niewidzialny miecz.
W Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota! Jak mój ojciec.
Tym razem to ciemnowłosy chłopiec siedzący przy oknie spojrzał pogardliwie na Jamesa i prychnął. Nie uszło to uwadze Pottera, który spojrzał na nieznajomego bez cienia uśmiechu na twarzy.
— Przeszkadza ci to? — spytał.
— Nie — odparł chłopak ze spokojem, nie przestając się drwiąco uśmiechać. — Skoro wolisz mieć krzepę niż mózg...
— A ty gdzie byś chciał trafić, skoro brakuje ci i tego, i tego? — zapytał Syriusz, na co James ryknął śmiechem. Siedząca przy oknie dziewczyna wyprostowała się i obrzuciła pogardliwym spojrzeniem obu panów.
— Chodź, Severusie — zwróciła się do kolegi — znajdziemy sobie inny przedział.
— Oooooo... — James i Syriusz jednocześnie zaczęli przedrzeźniać jej wyniosły ton. Potter próbował nawet podstawić nogę Severusowi, gdy ten przechodził wraz z rudowłosą dziewczyną.
— Do zobaczenia, Smarkerusie! — zawołał za nim Syriusz i roześmiał się głośno, gdy zatrzasnęły się drzwi od przedziału. Jeszcze chwilę naśmiewali się z przemądrzałego głosu dziewczyny, aż James spytał.
— Widziałeś jego włosy? Chyba nikt mu nie powiedział, do czego służy szampon.
Nie tracili dobrego humoru aż do końca podróży, naśmiewając się z nowo poznanego Severusa i jego koleżanki, która po jakiejś godzinie wróciła do przedziału, by zabrać z kufra szkolną szatę. Zrobiła to w całkowitym milczeniu, z dumnie uniesioną brodą, jakby chcąc pokazać, że ich głupie odzywki na nią nie działały. Syriusz i James nie zdawali sobie jeszcze sprawy, że już niedługo staną się prawdziwym koszmarem dla tego ciemnowłosego chłopca i jego najlepszej przyjaciółki.

Cześć wszystkim! Od dłuższego czasu chciałam opisać życie Huncwotów odkąd tylko trafili do Hogwartu i w końcu się na to zdecydowałam. Ile przetrwa ta historia: nie mam pojęcia, liczę, że jak najdłużej. Mam raczej słomiany zapał i zwyczaj powracania do porzuconych blogów, ale nie traćcie nadziei! W tym rozdziale poznajemy tylko część bohaterów (żeby nikt nie myślał, że zapomniałam o Peterze, bo o nim nie zapomniałam, tylko mi się w rozdziale nie zmieścił), kolejnych poznacie w dwójeczce. Oczywiście dialog James-Syriusz-Severus-Lily wzięty z książki, bo kocham kanon i rozdział ze wspomnieniami Snape'a. Co do reszty: to już tylko i wyłącznie mój wymysł. Mam nadzieję, że komuś się podobało i jeszcze tu zajrzycie! Do następnego rozdziału!
Szablon
Nikt Ważny